To jest tylko wersja do druku, aby zobaczyć pełną wersję tematu, kliknij TUTAJ
FORUM ASW
AEROKLUB STALOWOWOLSKI

Relacje z lotów - Ciężka praca

Karol Pawlicki - 2011-11-28, 20:24
Temat postu: Ciężka praca
Postanowiłem podgrzać nieco tą późnojesienną atmosferę.
Liczę, że jak coś rzucę to i inni się też obudzą. :-P
Jesień w pełni a zima za pasem. Śniegu co prawda nie widać ale to nawet gorzej, bo zamiast człowiek sobie na nartach szusować to siedzi przed oknem i wzdycha do nieba.
Jak mam chwilę wolnego czasu to gmeram na Youtubie za filmikami szybowcowymi i się jaram. ;-)
A skoro ja tak mam to Wy pewnie też.
W związku z tym postanowiłem rzucić coś nowego na ruszcik, żeby każdy mógł sobie pomarzyć.
Wybór lotu do opisania był raczej prosty.
W sumie ten jeden przelot miał w sobie wiele dramaturgii i jest poniekąd historyczny.
Był to ostatni mój przelot w tym roku. Również jeden z trudniejszych, bardziej wymagających i dłuższych lotów w tym sezonie i nie tylko w tym.
Ostatnia konkurencja SMPK w Lesznie.
Wyłożone: wielobok z trzema punktami 266 km.
Pogoda: wiatr średni 24km/h zachodni, podstawy noszeń od 900m na bezchmurnej do 1400m pod nielicznymi cumulusami.
Rano wyglądało to raczej słabo. Wicher wiał, niebo raczej słoneczne z cirrusem i prognoza: bezchmurna przez większość dnia, mała chwiejność. Termika startuje od 12tej i kończy się o 17tej.
Fajny dzień na zakończenie zawodów. Mistrzostwa rozegrane, na starcie ponad osiemdziesiąt szybowców w dwóch klasach, kluby tradycyjnie jako drugie w kolejce.
Tak sobie myślałem: 12 do 17tej to jest 5h. Samo wyrzucenie nas w powietrze to półtorej godziny. Jeśli termika trwa 5h to idealnie będzie zrobienie jakiegoś 150km...no dobra niech będzie 180. 8-)
Wszyscy oblecą, szybciutko w domciu, potem imprezka na zakończenie i będzie miło. :mrgreen:
Odprawa. Zadanie A - 309 km, zadanie B - 289 km. Rany to chyba jakiś żart, damy wszyscy w pole! i bedziemy się ściągać do rana! :shock: Tylko po co? W ostatni dzień?
No nic do maszyn. Długale poszły pierwsze. Ledwo rzeźbią nad lotniskiem... Ale spadł tylko jeden! :-/
Odprawa na starcie dla klubów! Zadanie C, chwila ulgi - będzie krócej. No i jest krócej...Całe 20 km!!! :evil:
Nie ma szans, nawet gdybym obleciał, żebym był szybko w domu. Policzmy - przy tej podstawie i wietrze, bez wody hmm niech wyjdzie 65km/h to jest min 4h samej trasy.
Trzeba startować jestem w pierwszym rządku, szykuje się dłuuugi dzień.
Latamy, jest tak sobie. Świerze chmurki nawet ładnie noszą ale średnia i tak nie powala. Mam półtorej godzinki nad lotniskiem żeby się oswoić.
Jak otworzą start to trzeba wiać.
No i zdaje się, że wszyscy tak myślą. Odejście mimo długiej linii startu odbywa się ogromnym peletonem od razu na początku. Wielka, rozwleczona w poprzek chmara szybowców.
I już na trasie, odeszliśmy i lecimy, lecimy, i nic...21km i zjazd z 1200 do 600m nad teren. Jest 1,7 średniego. Nie łudźmy się, w takim peletonie , chyba ze 30 szybowców, to jest wesoło.
Teraz zrobiło się przyzwoicie. Są chmurki, nosi ładnie po 1,6 a nawet 2 średniego. Posówamy się do przodu chociaż ten wiatr jest straszny. Prawie godzina na trasie a tu dopiero koło 40 km.
No i przed nami żabi kraj, rozlewiska Odry i dalej bezchmurna.Peleton się rwie, zostałem trochę z tyłu. Idziemy na Odrę. I znowu, lecimy, lecimy - 17 km i nic. Mam 650m. Coś podrzuciło, szukam. Szybowce z przodu, wyżej idą dalej, w radiu płacz bo dusi ich sakramencko. Mam zerko, z tym wiatrem to porażka, muszę do przodu. Chłopaki złapali 1,7 za Odrą jakieś 6 km ode mnie, z 650m powinno być. Ruszam
DUSI!!!! 2,5; 3 potem prawie 5 w dół jak winda w Pałacu Kultury. Jezu walnę tu o ziemię jak nic, wysokościomierz oszalał! :shock: Mam 300m nad poziom lotniska- Coś jest. Krąże, jestem sam, za chwilę dolatują maruderzy.
Mam 0,6 potem robi się lepiej do 1,4. Peleton ucieka, więc jak tylko zaczyna słabnąć idę dalej. Za mną tylko MS ale niżej o 200m. Jestem sam.
Do punktu jeszcze z 60 km a całej trasy jakieś 200, a moja średnia wynosi jakieś 40 km/h. Czyli do końca coś koło 5h a to oznacza lądowanie o 20. Ha, ha, ha - ciekawe u którego sołtysa będę nocował! :roll:
Podejmuję ryzykowną w tych warynkach decyzję taktyczną. Peleton, już znacznie mniejszy idzie wielkim rogalem daleko na północ aż nad Przylep dobre 35-40 stopni od trasy. Po prostej do punktu jest bezchmur ale od czasu do czasu pojawiają się watki. One muszą nosić. Jadę po prostej, peletonu i tak sam nie dogonię.To była Dobra decyzja! :-P
Łąpię regularnie przyzwoite noszenia. Na 25 km przed punktem w 1,6 średniego kręcę 1300 m jestem całkiem sam. Jak odchodzę z komina widzę kilka szybowców krążących na jakichś 600m pode mną.Myślę, że są pewnie już po punkcie. Lecę w stronę punktu , widzę coraz więcej szybowców, wszyscy są znacznie niżej.
Jakieś 5km od punktu widzę cztery sztuki, ciągną w stronę punktu od północy prawie na mojej wysokości, spotykamy się i...szok. Czołówka! :-D Dogoniłem ich a reszta została z tyłu!
Fajnie, ale po 100km mamy średnią 45km/h, jesteśmy tu pierwsi, jest już 15:20 a przed nami jeszcze 170km! Słabo to widzę, za półtorej godziny będzie po termice.
Na szczęście z wiatrem jest dużo lepiej. Do Odry dolatujemy krążąc pożądnie tylko dwa razy. A Odra jak zwykle - spadamy na 550m. Słaba dokrętka w 0,7 i do przodu. Wpadamy pod pojedyncze kłaczki -od razu są noszenia i wysokości. Osiągamy wysokość dnia 1500m w 1,6 średniego.
Kilku nas dogoniło, straciliśmy na Odrze a chłopaki wpadli na gotowe i znów robi się tłoczno ale w sumie jest nas ledwie koło 15tu. Drugi punkt, jest 16:40, dzień się kończy, zostało 90 km. Średnia 57km/h.
Lotnisko jest w odległości kilkunastu kilometrów, kusi ale jeszcze lecimy. Nie ma z czego wybierać, trzymamy się razem i do przodu.
Znowu pod wiatr. Dokręcamy po 50,100,200m w słabnących noszeniach. O,5; 0,8 i coraz niżej. Tym razem moja kolej, łapię metr średniego, który się nie kończy po 100m.
Wykręcamy 1250m to ostatni taki komin, jest 17:15 i naprawdę jest koniec. Bardzo niewiele nam brakuje, może jakieś 500m.
Lecimy w maśle po doskonałości byle do punktu a później już będzie z wiatrem. Dokręcamy znów kilka setek w 0,4.
Punkt robię z 850 m. Ten przeskok ma powyżej 20km na optymalnej i nic.Teraz to już od biedy 100m by starczyło...Please.
Jest 17:50, zakładamy w 0,2. Z wiatrem będzie dobrze. Na szczęście wiatr jest jedynym co nie "siadło" na wieczór.
Anioł nie wytrzymał i poszedł do przodu ma 0,7. Lecę tam. Takie noszenie teraz to rarytas, lusterko pokazuje mi juz dolot, ale po takim dniu nie mam zamiaru robić stykówy. Muszę być w domu na mur! Dokręcam jeszcze całe 200m. Zupełnie niepotrzebna strata bo potem jest rzeczywiście maślano, żadnych duszeń na dolocie. Więc z fasonem 280 prawie do czerwonej na koniec. Lotnisko usłane szybowcami. To ci, którzy odpuścili ostatni punkt. Lotnisko przyciąga, szczególnie po 18tej w drugiej połowie sierpnia i po takiej męczarni. Nie dałem się i to się liczy. :mrgreen:
Cały lot trwał ponad 6h, oblot trasy 4:45, Prędkość - Piratowa - 56km/h. Dobra nauka. Obleciało 21 z 62. Najszybszy 62km/h. No i najważniejsze, błędów było niewiele. Przekręcony dolot i jedno zbyt niskie zejście, które w zasadzie było i tak nie do uniknięcia.Na pewno mozna było lepiej ale i tak byłem bardzo zadowolony. :lol:

Do zobaczenia pod cumulusami.

Ps. Łukaszku a Ty się nie denerwuj tylko napisz w końcu o tej sławetnej konkurencji w Ostrowie. No i czekam na wspólne przeloty w sezonie.

atka_r - 2011-11-29, 18:41

Och Karol! ;-) .Pięknie to opisujesz. Prawie ma się wrażenie, że człowiek siedzi w szybowcu razem z Tobą. Wszystko co opisujesz to dla mnie pieśń przyszłości. Zastanawiam się czy mi wystarczy kiedyś odwagi :-D i cierpliwości… :mrgreen:
A fotka 3z15 po prostu wymiata :mrgreen:

yacek - 2011-12-02, 10:50

Super relacja, aż chce się latać ;) Pozdrawiam
Lukasz Pantula - 2011-12-02, 17:39

Karol, przekonałeś mnie. W sumie to podobnie jak w twoim przypadku w Lesznie , mój ostatni lot w Ostrowie jest dla mnie powodem do wielkiego zadowolenia z siebie.
Chyba, że miałeś na myśli pierwszą konkurencję:) ale o tym to mogę opowiadać po 4 żuberkach dopiero…
Wracając do tematu… Może zacznę od małego wprowadzenia – jak większość z was się orientuje zawody w Ostrowie zaczęły się fantastycznie jeśli chodzi o pogodę ale potem było coraz gorzej.
W rezultacie w niedzielę zdeterminowani zaliczaliśmy z Marianem pierwszy PZ tylko po to żeby dać obok niego w pole. I tak dzień przed zakończeniem zawodów Klub-B miał na koncie jedną konkurencję. Część zawodników uznała, że to już koniec.. ale nie my:).
Poniedziałek okazał się bardzo sympatyczny i bez większych problemów oblecieliśmy trasę (na pohybel Pheobus-owi). Oznaczało to, że będziemy próbować rozegrać zawody w dzień rezerwowy.
Muszę przyznać, iż we wtorek rano myślałem o tym, żeby jak najprędzej spakować manatki, złożyć szybowiec i w przemiłym towarzystwie Basi (dziękuję jeszcze raz bardzo gorąco:) ) oraz Tigit-a wyruszyć w drogę powrotną do Turbii.
Pogoda zresztą się nie zapowiadała rewelacyjnie- rano było bezchmurnie…
Ale twardo czekamy. Bip Pip! O cholera! Przyszedł SMS – odprawa 10:40, grid 20 min później. Idąc na odprawę dało się zauważyć cumulusy na horyzoncie – nie wiedziałem czy jestem rozczarowany czy ucieszony, że raczej polecimy.. i pewnie nie tylko ja. W czasie odprawy sonda zaczęła zgłaszać 1,5 m/s noszenia. Myślimy- no dobra, trzeba lecieć, szybkie 140 km i zdążymy wyjechać przed zmrokiem.
A tu nagle łubudu – 243 km!!! Po trójkącie!!!
Nie mogę na forum publicznym pisać komentarzy, które wygłosiłem pod nosem ale Marian je słyszał i pewnie się ze mną zgodził.
No dobra – jedziemy (czy raczej lecimy). Start zaczął się kilkanaście minut po 12. Pomyślałem – o 13 odejdziemy to koło 17 powinniśmy wracać.
Do zrobienia, zwłaszcza, że na niebie robiło się już naprawdę fajnie. Po starcie większość trzymała się w okolicy linii startu.
Chyba nawet Foka nie miała ochoty kombinować z opóźnianiem startu.
Wreszcie start otwarty – lecę.. i co widzę? Mariana, jak leci w przeciwną stronę ( a mieliśmy się trzymać razem) no więc krzyczę przez radyjko co jest i w sumie nie pamiętam o co chodziło ale w rezultacie cofnąłem się na linię startu i straciłem ze 100 m. Piękny początek myślę sobie.
W kierunku na punkt było słabo więc tniemy rogalem. Podstawy – 1400m ale noszenia na razie bez rewelacji 1- 1,5 m/s (przypominam, że lecimy Piratami).
10 km przed pierwszym PZ stwierdzam, że trzeba przyspieszyć – dociskam, w rezultacie nad punktem spadam na 550 m, ale przynajmniej widzę inne szybowce, które nas wyprzedziły na skutek nieplanowanego backtrack-u.
Znajduję jakieś słabe noszenie (0,8m/s) i zakładam w lewo. Po chwili stosuję moją ulubioną sztuczkę jak nie mam pomysłu na wycentrowanie – przełożyłem na prawo i od razu 2- 2,5 do góry!!!
Wołam Mariana.. ale w międzyczasie podleciał pode mnie jakiś lewus zaczął twardo krążyć w stronę ręki z zegarkiem. Marian jako człowiek przestrzegający zasad bezpieczeństwa również założył w lewo bo znajdowali się na podobnej wysokości.
Rezultat był do przewidzenia – ja po chwili miałem sufit (1500 m) a Marian się biedny męczył…
Z bólem serca musiałem zostawić towarzysza i poleciałem w kierunku drugiego punktu. Wtedy się zaczęło: darcie po prostej i kominy do 3 m/s!!. Zacząłem zbaczać na północ bo szlaki układały się na północny-zachód. Ale i tak mocno do przodu odleciałem.
W tym momencie przed mną była chyba tylko Foka, Phoebus i Junior EL. Optymizm mój sięgał właśnie zenitu gdy zauważyłem, że na loggerze nie palą się diodki wskazujące, że działa i zapisuje mój lot!!
Szybkie sprawdzenie- nie działa, pewnie bateria padła. Nic dziwnego skoro nie ładowałem go poprzedniego wieczora, teraz tylko nadzieja w lusterku.
Dosłownie 10 min później – ekran w lusterku się przyciemnił – co jest do jasnej cholery??!! Patrzę – poziom baterii 25%, lusterko przestało się ładować. Przez chwilę myślę: bez paniki – może się wysunęło z gniazda podczas turbulencji. Poprawiam, wyciągam, dmucham na styki i nic!
Pewnie coś się stało z wtyczką do akumulatora. W czasie całej akcji lecę po prostej, mniej więcej w kierunku punktu i tracę wysokość.
W końcu stwierdzam, że muszę zakrążyć. Zakładam w mocnym kominie mając jakieś 700 m i zaczynam sięgać do akumulatora za plecami. Muszę użyć prawej dłoni więc steruję lewą. Nic z tego, dioda ładowania ani myśli zamrugać …
Powoli ogarnia mnie rozpacz – takie waruny, jestem w sumie w czołówce i wszystko na marne. Płakać mi się chce. Kombinuje czy mi wystarczy baterii ale bez szans, nawet jakbym po prostej miał oblecieć.
Myślę że to już koniec, nie ma sensu lecieć dalej.. i nagle JEST!! Diodka zamrugała!! Serducho mi zaczęło walić – wlepiam wzrok czy zamruga drugi raz… działa! Jestem uratowany. Ale jak długo będzie działać tym razem…
Nieważne, właśnie sobie uświadamiam, że dokręciłem się do podstawy i zaraz wpadnę w chmurę. Szybka orientacja i dawaj stronę ostatniego punktu – 30 km jeszcze.
W miarę zbliżania się do PZ-u noszenia słabną. Chmury zaczynają się rozlewać. Z tyłu głowy słyszę głos: „co się k..wa dziwisz? ile razy tak było, że warunki z rana super a potem wszystko kituje..”
Racja, trzeba się spieszyć. 5 km przed punktem krążę w jedynce i marudzę pod nosem. Jest 15:30. Za godzinę będę wstanie oddać ostatnie piwo za takie warunki..
Widzę jak Junior EL odchodzi spod podstawy w stronę ostatniego PZ-a. Szczęściarz, zaraz będzie wracał do domu a ja muszę jeszcze dokręcić.
W międzyczasie zaczynają się rozmowy w eterze. Słyszę, że Boruh i Dino jeszcze mają bojowe nastroje i to mnie podnosi na duchu.
Dolatuje do ostatniego punktu o 16 i zaczynam wykręcać podstawę w ostatnim w miarę przyzwoitym noszeniu. Do domu jeszcze prawie 100 km.. Odprostowuje i.. zdaję sobie dopiero sprawę jak to wygląda – chmury rozlały się i pokrywają już ¾ nieba.
Widać jeszcze ciemne podstawy układające się w szlaki ale wiem, że nie ma już co marzyć o locie po prostej w noszeniu.
Pocieszam się faktem, że ja i EL przelecieliśmy ponad 100 km, a można bezpiecznie założyć, że Foka i Phoebus też dali radę.
Próbuję jakoś wielkim rogalem na północ licząc, że wiatr mnie potem doniesie na lotnisko. Nagle w radiu słyszę jak Piotrek od EL rozmawia ze znajomym z Leszna czy jak u nich wyląduje to zawiozą go do Ostrowa.. o rany! On też?! Na szczęście po chwili stwierdza, że złapał solidne 1,5 m/s i pocina dalej. Super, może ja też najdę to 1,5.
Idzie ślamazarnie, czasem łapie na połowie okrążenia 1,2 ale średniego to może jest 0,7. O 17 jestem w połowie drogi do lotniska.
Nie bardzo jest już do czego lecieć więc tnę na czuja w kierunku mety. W radiu słychać rozmowy o dokręcaniu dolotów. Nie jest to tak bardzo przygnębiające bo wiem, że nie zaliczyli ostatniego punktu.
Lecę po prostej i od czasu do czasu zakładam w jakichś połówkach. o 17:40 jestem 30 km od lotniska na 700 m. Brakuje 300 m na bezpieczny dolot.
Przede mną pełne pokrycie. Teraz już tylko chcę jak najbliżej dać w pole. Po drodze mijam jakiegoś piracka robiącego krąg do pola, przez chwilę się zastanawiam, czy nie siąść obok niego. Ale mam jeszcze 600 m. Przede mną sporo pól, na 300m sobie szybko coś znajdę.
I naglę widzę TO – na lesie pokazuje się plama słońca, zrobiła się dziura w rozlanych chmurach. W głowie zaczyna pulsować myśl, że tam może nosić i faktycznie kilka chwil później pojawia się zamglenie.
To ja pełna rura i pędzę do tego cuda zanim się rozpadnie. Wpadam na 500m i od razu solidna jedyneczka:) Po trzech okrążeniach rozluźniam się i na tworzy pojawia się uśmiech – nie będzie pola. Siłą woli zmuszam się do zostania w kominie aż lusterko pokaże + 200 m, po czym zaczynam dolot.
Zupełnie bez stresu przelatuje nad polem, w którym siedziałem pierwszego dnia. Starcza mi jeszcze na zbudowanie kręgu:)
Wylądowałem o 18:16 po 5,5 h lotu jako jeden z trzech, którzy oblecieli trasę.
Ku mojej radości plik IGC był prawidłowy pomimo problemów z zasilaniem lusterka. Niestety EL dał w pole i dopóki nie można było przejrzeć jego zapisu to nie było jasne czy aby przypadkiem nie jestem na pudle.
Ale dzięki temu przez jakiś czas czułem się jak drugi wicemistrz:).
Dostałem też gratulacje od kierownika zawodów, który pewnie z ulgą przyjął wiadomość o tym, ze obleciałem bo dostarczyłem mu argumentu gdyby ktoś zarzucał mu że wyłożył za długą trasę: „..jak to za długą, przecież nawet pirat obleciał..” mógł teraz powiedzieć.
Podsumowując: jestem z siebie dumny i nie ukrywam, że jest to doskonała przeciwwaga dla lotu z pierwszego dnia zawodów..
Nauka z tego jest taka – NIGDY nie dawać za wygraną, i chociaż pola przyciągają po kilku godzinach lotu trzeba próbować do końca (oczywiście zawsze bezpiecznie).

Uff… to tyle mojej epopei, jak mi ktoś (Marian) zarzuci, ze nie opisuje lotów to… następnym razem napisze dwa razy dłużej.
Pzdr

yacek - 2011-12-03, 11:38

Kolejna super relacja :)) pozdrawiam
Karol Pawlicki - 2011-12-03, 12:23

Ha.
No NARESZCIE! :mrgreen:
Łukasz okazuje się, że jest tak samo dobrym pisarzem jak reżyserem. :-P
Dziękujemy za już i prosimy o jeszcze, może być dwa razy dłużej to będzie co robić w zimowe wieczory ;-)
Łukaszku, mam nadzieję, że przeszły Ci już ambiwalentne uczucia do Piracika. To naprawdę doskonały szybowiec "wyścigowy" do klubów B. Junior takiej frajdy by Ci nie dał, a Jantar Cię jeszcze nie raz przeczołga, zanim się doczekamy jkichś zachodnich szybowców do latania dla przyjemności 8-)
No i ponawiam apel o wspólne ściganie :-)

Marian - 2011-12-04, 17:30

Skoro się tak gwarno zrobiło na Forum, a relacje coraz dłuższe (jak to w jesienne wieczory) i ciekawsze (jak to bywa przy braku latania w realu), postanowiłem opisać jeden lot z zawodów w Ostrowie. Ten jeden, który udało mi się wykonać w całości, znaczy od startu do mety. 25 lipca, poniedziałek…

Gdy w niedzielne późne popołudnie pakowaliśmy z Łukaszem nasze Piraty na Krakusy w miejscowości Pleszówka, jakieś 25 kilometrów od lotniska, wcale nie byłem przekonany, czy jest sens w ogóle je z tych Krakusów zdejmować i montować po powrocie na lotnisko. A w każdym razie mojego Whisky, bo Łukasza Zulu i tak siedział na rzeszowskiej przyczepie Artura Polewczaka, który miał szczery zamiar zakończyć już pobyt w Ostrowie i następnego dnia oddalić się do domu. Jak już wspomniał Łukasz, nasze spotkanie z polem pod Pleszówką wynikało z pełnej desperacji i gotowości do latania w każdych warunkach, byle tylko udało się jakoś zaliczyć zawody. Takiej desperacji nie przejawiali koledzy z Klasy Standard, którzy formalnie się zbuntowali i odmówili wykonania zadania, do czego zapewne przyczyniły się informacje o naszych osiągnięciach… :roll:

;-) Wieczór (po zmontowaniu – jednak – szybowców) upłynął pod znakiem „morskich opowieści” i prób poprawiania humorów, w tym zabawnej konkurencji polegającej na wyrzucaniu jak najwyżej ochotników (i nie tylko) w powietrze przy pomocy lekko wzmocnionego koca z doszytymi uchwytami. Hitem wieczoru była opowieść Boruha z przeżyć na farmie bydła, gdzie oprócz pokonania kolejnych szeregów zasieków i rowów zanim udało się zabrać szybowiec z pola, miał Boruh okazję zapoznania się z bykiem, którego rozmiary oraz rozmiary kółka tkwiącego w jego nosie (byka, nie Boruha) rosły z każdym kolejnym opowiadaniem. Było na tyle wesoło, że następnego ranka liczba startujących w klasie Klub nieco się skurczyła… :-)

Złożenie szybowców i poprawne zachowanie wieczorem zdecydowanie się opłaciły. Poranek okazał się dosyć pogodny. Odprawę wyznaczono na 10-tą, szybowce w gridzie w kolejności: Klub, Standard, Otwarta, szaman z pewnym powątpiewaniem dawał niejaką nadzieję na wyłożenie czegoś, zastrzegając, że warunki będą raczej krótkie, słabe i na bezchmurnej… Trudno: mogliśmy wczoraj, spróbujemy też dzisiaj.

Po przeciągającym się oczekiwaniu wreszcie koło 13.30 jest decyzja, że starujemy. Konkurencja obszarowa w dwóch rejonach. Rejon pierwszy Złoczew, z promieniem 40 km, rejon drugi Pogorzela, z promieniem 15 km. Po minimach trasa ma 104 km i wygląda na to, że mało kto ma ochotę oblecieć znacząco wcześniej.

Jako jeden z pierwszych startuje Phoebus PC, a w tym samym czasie Foka tradycyjnie odstawia się na bok i czeka na rozwój sytuacji. Ciężko z tego wnioskować jakie są widoki na oblot trasy. Jestem w powietrzu koło 13.40 i na dobry początek spadam na 400 m zanim udaje mi się złapać jakieś noszenie ze średnim 0,2-0,3. Wysokość także nędzna. Noszenia gasną na 700-800 m i nie wygląda na to, żeby miało być lepiej. W tych warunkach wiatr wiejący z prędkością ok. 20 km/h w stronę pierwszego rejonu wcale nie poprawia humoru i nasuwa jakieś niepokojące skojarzenia z dniem wczorajszym. Humor poprawia… brak chmur – nieliczne kłaczki nie przejawiają tendencji do budowania się i rozlewania, więc przynajmniej nie zakituje tak jak wczoraj.

PC już się czai na linii startu. Junior EL spróbował odejść na trasę, ale chyba sam się wystraszył własnej odwagi i cofa się pod linię. Jest tam też Łukasz, a po chwili i mnie się wreszcie jakoś udaje tam dostać, zachowując ciągle jakieś 500-550 m wysokości. W okolicach startu noszenia prawie metr do góry, ale nadal gasnące na 700 m. Łukasz czeka chwilę aż trochę podkręcę i decydujemy, że trzeba odchodzić na trasę. Mamy niespełna 700 m wysokości, więc już po chwili musimy łapać pierwszy z brzegu komin: połóweczka - z wiatrem dobre i to. Kolejny komin daje już blisko metr noszenia i udaje się też wspiąć wyżej. Odchodzimy z niego mając prawie 1000 m wysokości. Warunki się zaczynają poprawiać. Lecimy dalej mając niewielkie opadanie i zahaczając o jakieś umiarkowane noszenia. Wreszcie łapiemy jakąś kolejną jedynkę, w której dokręcamy podstawę na ok. 1200 m (czyli coraz lepiej ;-) ) i z tego punktu robimy już dolot do krawędzi pierwszego rejonu, lekko tylko „liżąc” strefę. Zawracamy, zastanawiając się czy lecieć bardziej południem – prosto nad Ostrowem, czy jednak bardziej na północ w okolicach lotniska. Decydujemy się na wariant północny – z tego kierunku nadlatują kolejne szybowce, dzięki czemu widać gdzie są noszenia. Pierwszy pojawia się EL, a zaraz za nim PC. Najwyraźniej uznali, że można lecieć za nami, skoro ciągle jeszcze jesteśmy w powietrzu :mrgreen:

Kolejne 15 km w stronę drugiego rejonu to męczące grzebanie się w słabych, szybko odpuszczanych noszeniach i przepychanie się pod wiatr. Co chwilę pojawiają się kolejne szybowce nadlatujące od strony linii startu. Wreszcie udaje nam się znaleźć jakąś w miarę stabilną jedynkę, która pozwala się wykręcić na 1200 m i pociągnąć w poprzek lotniska na północny zachód. Na południe od nas, na tej samej mniej więcej wysokości lecą EL i PC.

W rejonie lotniska spotykamy Puchacza i… Fokę, która leci w tę samą stronę co my. Zaczynam się zastanawiać co ona tutaj robi. Przecież jak odchodziliśmy na trasę jeszcze stała na ziemi, nie widzieliśmy jej po drodze, więc skąd tu się u diabła wzięła. Zagadka wyjaśniła się dopiero po lądowaniu. Okazało się, że Foka lecąc za nami kierowała się dopiero do linii startu. Potem, przy stale poprawiających się warunkach i pięknie inkrustowanym szybowcami niebie, kolega Herbreder pocisnął tak, że nam wszystkim kopara opadła, wyciskając średnią prawie 70 km/h, o kilkanaście lepiej od drugiego kolesia na mecie…

Lot do drugiego rejonu jest coraz przyjemniejszy. Łapiemy kominy po 3-4 m/s, dające w efekcie noszenia średnie po 2 m/s, trzymające do prawie 1300 m wysokości. Wiatr stale słabnie, dzięki czemu udaje się robić dłuższe przeskoki z mniejszą utratą wysokości. Momentami też trzyma po prostej, ale nie zawracamy sobie już teraz głowy zakładaniem w jedynkach. Teraz zaczynamy się już ścigać. Czujemy, że jest szansa na dobre miejsce (o Foce wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy …).

EL i PC rozdzieliły się, najwyraźniej nie doceniając przewag z latania zespołowego przy bezchmurnej termice. W efekcie, w ostatnim kominie przed granicą drugiego rejonu (1,5 średniego, a jakże) melduje się 300 m poniżej EL i gdy odchodzimy na punkt jeszcze tam miesza. Drugi rejon, podobnie jak pierwszy, zaczepiamy tylko tyle ile trzeba, żeby rejestrator to zapamiętał i odwijamy lekko na południe, gdzie pojawia się jakiś kłaczek. W tym momencie EL jest jakieś 10 km za nami, Foka właśnie jest po zaliczeniu pierwszego rejonu, a PC zaczyna samotną walkę o przetrwanie nad Krotoszynem, o której później (wieczorem przy piwie) powie, że nic tak nie psuje humoru, jak brak noszeń na 400 m, z jednym jedynym polem w zasięgu wzroku, na którego środku stoi sobie olbrzymi kombajn (Kombajn „Bizon” oczywiście, a więc duży potencjał na powtórkę opowiadań o wielkich bykach, a już kółek różnego rodzaju w takiej maszynie nie brakuje ;-) ).

Upatrzony przez nas kłaczek rozczarowuje i kręcimy się jakiś czas bez sensu w zerku, aż wreszcie wkurzony tym Łukasz odlatuje kilkaset metrów dalej na wschód i łapie tam solidną trójkę. Melduję się po chwili koło niego i zaczynamy wykręcać dolot. Z pewnych względów nie zadowalamy się dolotem plus 200 metrów ale jedziemy jeszcze wyżej i wyżej i wreszcie odkręcamy w stronę mety mając 1250 m wysokości, ok. 20 km do linii mety plus 3 km do lotniska, z wiatrem ok. 15 km/h wiejącym dokładnie w plecy. Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach na całej trasie do domu nosi po prostej. Dociskamy Piraty łapiąc momentami 150 km/h, ale i tak przylatujemy na wysokości pozwalającej na lądowanie po wejściu do trzeciego zakrętu (z gracją: Łukasz z lewego, ja z prawego :-) ) i z niedowierzaniem patrząc na stojącego już na ziemi EL, który podczas, gdy my mordowaliśmy się w zerku, po prostu odkręcił do domu i poszedł po prostej, wyprzedzając nas o jakieś 10 km na dystansie i 10 km/h średniej prędkości na trasie. W momencie gdy lądujemy, górą Foka właśnie tnie do drugiego rejonu, a PC po wygrzebaniu się z parteru ten rejon zalicza.

W ostatecznym rozrachunku Łukasz jest trzeci (po Foce i EL) a ja czwarty.

Część zawodników długo nie mogła się zdecydować na odejście na trasę i dopiero jak zobaczyli szybowce wracające z pierwszego rejonu zdecydowali się lecieć dalej. Część w warunkach zasadniczo bezchmurnej termiki łapała wszystko co nosiło. W efekcie niektórzy nie oblecieli trasy a inni uzyskali bardzo słabą prędkość. W czasie tego lotu udało się optymalnie wykonać pracę zespołową, dzięki czemu oblecieliśmy trasę w miarę dobrze. Dolot przekręciliśmy zdecydowanie, ale różne wcześniejsze doświadczenia (z brakującymi 100 m do linii mety na czele i podziwianie pól z ground level) spowodowały, że tym razem postanowiliśmy zadbać o oblecenie całej trasy. Następnego dnia już mi tak dobrze nie poszło…

heniek - 2011-12-05, 12:19

myślę że wiele mógłby poopowiadać Pan Staszek gdyby go ktoś do tego namówił (nagrać) , póżniej zredagowć i wrzucić na forum
Karol Pawlicki - 2011-12-06, 16:21

No tak, to już prawie znamy przebieg klubów B w Ostrowie.
Może jeszcze kiedyś wpompujemy w Łukasza 4 żuberki i dowiemy się jak to było z tymi 100 metrami w "tamtą stonę" do mety :-P
Niestety ja się tylko piszę na sztafetę w takim wypadku, bo po 4 piwach nawet jakbym był jeszcze w dobrej formie to i tak wiele z tej opowieści mi na następny dzień nie zostanie :roll: może jedynie jakieś kółka w nosie będę pamiętał - a średnica ich była... no zależy po ilu żubrach! :lol:
Cóż, nie ta masa i nie te lata :mrgreen: , ale razem z Marianem opanowaliśmy sztukę rejterady z imprezy doskonale. Widok tego koca z uchwytami nas otrzeźwił całkowicie. ;-)
Rośnie nam to nasze centrum szybowcowe na Polskę południowo wschodnią. I lata się i opowieści zacne powstają teraz Wodzu tylko lekko dziobać "młodzież" pod żeberko i się ścigać 8-) a sukcesy same przyjdą.

Ps. niestety z powodów ode mnie niezależnych chwilowo nasze warszawskie spotkanie "tatktyczne" się znowu oddala. Jak wszystko mi się uda z służbowego punktu widzenia to nie bliżej niż na koniec stycznia :-(
KP

Marian - 2011-12-07, 10:13

Zastanawiam się nad zebraniem tych relacji (i jeszcze kolejnych o ile się pojawią - zachęcam!!!) w jakiś mały zbiorek niskonakładowy (np. cztery sztuki: do Ciemni, na Wykładową, do Świetlicy i do biblioteki Szefa) z dodanymi zdjęciami i wydrukami z SeeYou... Roboczy tytuł: "ASW - Relacje z Lotów 2011". Co Wy na to?
Karol Pawlicki - 2011-12-07, 12:01

No to by był doskonały materiał dydaktyczno PR'owski :-)
Ale trochę tego za mało.
Powinniśmy zmusić jkiegoś 50-tkowicza do opisania swojego wyczynu, i może jeszcze kilka innych ciekawych relacji. To by była bomba zarówno dla szkoleń jak i długich wieczorów z lotniczymi opowieściami.
Super pomysł.
KP

Marian - 2011-12-07, 13:30

No to 50-tkowicze - na start. A może jeszcze Tomek i spółka dadzą się namówić do opisania ich przelotu na trasie EPST-Sandomierz-.......-Janów? Jeszcze dwie, trzy relacje i byłoby dobrze. W ostateczności można pisać incognito :-)
Karol Pawlicki - 2011-12-09, 14:02

Wiesz Marian co?
Szykują mi się smutne, długie i samotne święta w Kazahstanie. :-?
Siądę sobie tam w hotelu i może w wolnych chwilach skompiluję taki zeszycik.
Trochę naszych relacji, jakieś obrazki z SeeYou plus materiały nt. taktyki i techniki przelotowej i może treningu również. Złożę to do kupy w wordzie albo pdf-ie i będzie można to potem druknąć albo elektronicznie udostępnić jako taki skrypcik wewnątrzklubowy.
A w sezonie byśmy może pomyśleli o takim klubowym obozie jak w Lubinie w tym roku mieli albo całorocznych klubowych zawodach przelotowych?
Tylko potrzeba odzewu od reszty?

KP

Marian - 2011-12-09, 15:47

Karol. Wielkie dzięki. Popróbuj, a jak wrócisz spojrzymy na to razem i może coś nam jeszcze przyjdzie do głowy. Ja w Święta siedzę w domu, więc możemy na bieżąco się konsultować.
atka_r - 2011-12-10, 20:07

Pomysł zacny! Służę pomocą edytorską. W czasie świątecznym mam wolne. (Miedzy świętami a nowym rokiem)


Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group