KZS OSTRÓW 2012 - Relacja
Vex - 2012-07-25, 08:17
Łukasz, ale żonaty jeszcze nie jesteś?
yacek - 2012-07-25, 10:18
Świetny pomysł z tą relacją - śledzę z zapartym tchem i trzymam kciuki :)
Lukasz Pantula - 2012-07-25, 15:31
Dzisiaj mamy fajrant:
Mam nadzieję, ze jutro nie będzie głowa bolała ;)
Pzdr2all
Anonymous - 2012-07-25, 21:01
Marian - 2012-07-27, 07:28
Dzień Siódmy – Piąta Konkurencja
Wydawało się, że będzie to kolejny dzień nielotny i to może nawet bez wystawiania grida. Pogodowe zapowiedzi groziły burzami, nad lotniskiem rozsiadła się łacha altostratusa, na zachodzie ludzie obdarzeni bystrym wzrokiem widzieli już opad, na północy coś się zaczynało budować, a powietrze było tak gorące i bez ruchu, jak w upalny dzień w Toi-Toi Czytelnicy prognoz pogody wymieniali się informacjami, z których wynikało … nic.
Tym nie mniej grid został wystawiony (tym razem Pathfindery stanęły na końcu, aby osłaniać tyły), a zadania dla każdej klas w wersjach A i B rozdane. Dla nas, albo wielobok 151 km, albo trójkąt 120 km. Starty ziemne zostały przesunięte w sumie o godzinę i rozpoczęły się o 12.00. Męczące się nad lotniskiem Openy i Standardy nie napawały optymizmem, chociaż na zachód, tam gdzie mieliśmy lecieć, wyglądało to całkiem nieźle.
Jak w powietrze szły Kluby A, nad lotniskiem zaczynało już brakować cumulusów, a od wschodu nadciągała kolejna łacha alto i zacząłem się obawiać, czy będzie w ogóle z czego odejść na trasę.
Obaj z Łukaszem mieliśmy pecha na pierwszym boku – pomimo obfitości chmur na trasie nie mogliśmy (każdy indywidualnie) trafić na mocne noszenia, a ja nad Krotoszynem całkiem na serio wybierałem już sobie z 500 m pole. Jakoś jednak udało się wykręcić i doczłapać do pierwszego punktu, koło którego spotkałem Fokę 5 z Bartkiem Nerojem. Przed drugim PZ-tem z kolei spotkałem Boruha, który grzał już do trzeciego punktu (jak się potem przekonaliśmy, Boruh wpisał błędny punkt i zafundował sobie dodatkowe 40 km trasy – na szczęście coś go tknęło, popatrzył na wydruk zadania i jeszcze zdążył dogonić mnie i Łukasza przed trzecim punktem. Od tego miejsca lecieliśmy już we trzech w stronę mety, zakładając (błędnie), że mamy dolot. Lusterka jednak co chwilę korygowały swoje wyliczenia (boczny wiatr się usilił) i musieliśmy dwa razy jeszcze podkręcać, aby nie zakończyć tak jak kilku zawodników z naszej i innych klas, którzy zaliczyli zboża i kukurydzę widząc już lotnisko w zasięgu ręki.
No i jeszcze jedna nowość – oprócz żniw zaczęło się także nawożenie pól, co dawało się odczuć w kabinie nawet kilometr nad ziemią i co dodatkowo motywowało d nieodwiedzania pól
Vex - 2012-07-29, 22:12
Pogratulować bardzo dobrych wyników - 5 i 6 miejsca
Marian - 2012-07-30, 07:29
Dzień Ósmy – Szósta Konkurencja
Ostrzeżenia o możliwych przelotnych opadach i burzach zdominowały odprawę. Miały też wpływ na sposób i długość wyłożenia tras. Dla nas obszarówka z … jednym rejonem o promieniu 25 km, minimum 107 km i maksimum 207 km. Prosto na zachód i z powrotem.
Tm razem staliśmy na końcu gridu i zastanawialiśmy się, czy uda nam się odlecieć od lotniska. Na zachód, czyli na trasie, warunki wyglądały bardzo dobrze, żeby nie powiedzieć, że za dobrze (gdzieniegdzie widać było aspiracje chmur do wyrastania w CB-eki, chociaż jeszcze nigdzie nie rysowały się kowadła. Nad lotniskiem za to robiło się coraz bardzie blado i szaro, a to za sprawą nasuwającego się od wschodu górnego pokrycia. Rozum podpowiadał, że trzeba będzie jak najszybciej odchodzić na trasę i tam szukać dopiero porządnego komina odlotowego. W zasadzie wszyscy kombinowali tak samo i dla niektórych okazało się to opłakane (dosłownie ) w skutkach. Ci, którzy odeszli na trasę od razu po otwarciu startu lotnego dolecieli szybko do rejonu i wlecieli głęboko, nawet w okolice Leszna. Ci, którzy odeszli nieco później, dolecieli do pierwszego rejonu wtedy, kiedy pierwsi zawracali spod drugiego jego końca. I jedni i drudzy zobaczyli, oczywiście z dwóch różnych stron, to samo, czyli olbrzymią, napompowaną chmurę nad samym środkiem rejonu, która właśnie zaczynała dawać opad i to dosyć solidny. W tej sytuacji liznęliśmy tylko strefę z Łukaszem i odwinęliśmy do lotniska, a ekipa z drugiego końca rejonu musiała szukać obejścia północą lub południem. Ci, którzy wybrali północ przelecieli szczęśliwie przez obszar słaby termicznie i odnaleźli noszenia na zachód od Krotoszyna, a ci, którzy wybrali południe musieli odejść od trasy o prawie 90 stopni, co im oczywiście znakomicie zepsuło średnie prędkości.
W efekcie udało mi się dolecieć na czwartym miejscu, oglądając na dolocie coraz to nowe szybowce z klasy standard i open, które przelotny deszcz złapał na ostatnich kilometrach dolotu i którym pozostało jedynie lądowanie z prostej w polu. Najbardziej malowniczo przedstawiał się szybowiec, który zaliczył pole kukurydzy na mniej więcej kilometr przed lotniskiem. Obyło się bez uszkodzeń, ale zespół ratowniczy przez kilka godzin torował sobie drogę maczetami, a potem na plecach wynosił po kolei poszczególne elementy składowe, z kadłubem włącznie…
Jutro dzień ostatni…
Marian - 2012-07-31, 18:46
Dzień Dziewiąty – Siódma Konkurencja i zakończenie zawodów
Gdy na porannej odprawie z lekkim poślizgiem zostały rozdane zadania, wszyscy ocenili, że tym razem Task-Settera poniosła ułańska fantazja. Tym bardziej, że na odprawie zabrakło Szamana i Task-Setter zajął się również przepowiadaniem pogody. Przy coraz silniejszym upale, zapowiedziach gwałtownych burz i przy braku choćby cienia zarysu intencji pojawienia się cumulusów, trasa wyścigowa 277 km w wariancie A wydawała się zupełnie nie na miejscu, a trasa 207 km w wariancie B tylko dlatego nie wzbudziła drwin, że przyjęto za pewnik, iż Artur ma w zapasie jeszcze warianty C i D (odpowiednio: „szybka setka” oraz „jedziemy na kajaki”).
Przesunięte o blisko godzinę starty ziemne, sonda walcząca o przeżycie nad Kaliszem na 700m (nawet ktoś już sugerował, że warto po nią wysłać wózek szybowcowy) i nadal brak oznak termiki, zbliżały nas coraz bardziej do wariantu D.
Zmiana zadań dla wszystkich klas na wariant B, wydawała się już tylko wstępem do odwołania konkurencji, gdy sonda zameldowała się z powrotem nad lotniskiem, informując, że ma jeden do półtora noszenia i zbliża się do 900m wysokości. Gdy tylko podpis ostatniego zawodnika potwierdził zmianę zadania, padła komenda „piloci do maszyn”, holówki odpaliły silniki i rozpoczęły się starty.
Na północ od lotniska pojawiły się pojedyncze cumulusy i wydawało się, że na drodze do pierwszego PZ-ta, w mocno mętnym powietrzu rysują się kolejne. Zaraz po podkręceniu do tysiąca metrów przeniosłem się na południowy kraniec lotniska, gdzie wyłożony został punkt odlotowy i gdzie po dłuższej chwili pojawił się również Phoebus i Łukasz, a następnie kolejne szybowce z naszej klasy. Tutaj warunki były raczej kiepskie – z trudem odnajdywałem noszenia po pół do góry i nie mogłem się przebić powyżej tysiąca metrów.
Chmury widoczne na północny-wschód od nas, czyli na kresce do pierwszego punktu, kusiły coraz mocniej i wreszcie zdecydowaliśmy się odejść na trasę. Już pierwszy komin potwierdził, że w powietrzu zaczyna się dziać coś pozytywnego. Do pierwszego punktu (Zbiersk na 39 kilometrze) dolecieliśmy na dwóch lub trzech kominach. W stronę drugiego PZ-ta (Wieluń i 85 km) warunki wyglądały podobnie jak kilka dni wcześniej na trasie trójkąta trzysta – wysokie podstawy, noszenia po dwa i trzy średniego. Co prawda od czasu do czasu łapaliśmy się na z lekka oszukane kominy i robaczywe chmury, ale duża wysokość (1700 – 1800 metrów) pozwalała na rezygnację z ich usług i podróżowanie dalej.
Tuż przed drugim PZ-tem między mną a Łukaszem wystąpiła drobna różnica zdań – ja zdecydowałem się dokręcić sufit i dopiero zaliczać punkt, Łukasz odwrotnie – poleciał nad punkt, by w drodze powrotnej do trzeciego punktu (Blaszki i kolejne 47 km) zaliczyć komin i lecieć dalej. W efekcie ja po zaliczeniu punktu znalazłem się pod wypatrzoną chmurą na wysokości ok. 1400 metrów, a Łukasz jakieś 500 metrów niżej. Gdy dokręcałem podstawę Łukasz ciągle jeszcze mieszał poniżej 1000 metrów i nie mógł trafić na żadne stabilne, choćby nawet słabe noszenie. Sytuacja tym bardziej frustrująca, gdy nad twoją głową, ledwie 200 czy 300 metrów wyżej, co i rusz szybowce z naszej i innych klas łapały noszenia, kręciły do góry co im tam było trzeba i leciały dalej.
Sytuacja stała się podobna do tej z ostatniej konkurencji rok wcześniej (kiedy to jak nie mogłem znaleźć noszeń, a Łukasz już nie mógł dłużej czekać). Gdy dobiłem do podstawy dałem znać Łukaszowi, że ruszam do ostatniego PZ-ta, licząc tylko na to, że nie będzie trzeba dzisiaj odpalać Avionica dla Łukasza.
Po drodze do trzeciego punktu nieco zamarudziłem. Mając na odejściu prawie 2200 metrów wysokości powinienem był nie latać zygzakiem zahaczając o pojawiające się strzępki i nie zakładać, gdy vario pokazywało pół, tylko lecieć po prostej przed siebie do wysokości 1000 lub nawet 800 metrów, chyba, że trafiłoby się w międzyczasie jakieś silne noszenie, dające szansę na dokręcenie dolotu. W efekcie, po zaliczeniu trzeciego PZ-ta, pomimo tego, że miałem 1400 metrów wysokości, nie miałem dolotu do lotniska (prawie 40 km z dosyć silnym bocznym wiatrem) i musiałem i tak dokręcić około 400 metrów, co też się stało w dosyć silnym i stabilnym kominie zaraz po trzecim punkcie. Marudzenie spowodowało, że zamiast dolecieć na czwartym, a może nawet trzecim miejscu, doleciałem na ósmym – prawda, że z bardzo małą stratą punktową (830 punktów, przy konkurencji za 1000), co zapewniło mi spokojne utrzymanie 5 miejsca w klasyfikacji generalnej. Łukasz, pomimo gorszego o 200 punktów wyniku również utrzymał swoje 6 miejsce w generalce, więc w tym sensie lot okazał się jednak udany.
Imprezka na zakończenie zawodów i stworzenie ad hoc przez rozbawione towarzystwo ze dwudziestu nowych zwrotek „Lotnych Opowieści”, to temat na rozmowy przy piwie – pewnie najpóźniej w czasie naszych SMP 15 i KZS-ów w Turbi w połowie sierpnia…
*****
Epilog
Natura tak łaskawa w czasie zawodów, zmieniła dramatycznie swoje oblicze w czasie naszego powrotu z szybowcami. Od okolic Sieradza dużo więcej czasu poświęcaliśmy na patrzenie w niebo niż na drogę. Udało nam się uciec potężnej burzy, która koło Sieradza, Zduńskiej Woli i Łaska usiłowała zabiec nam drogę i mocno postraszyła silnym wiatrem, ominęliśmy w Kielcach kolejną burzę, jeszcze w Opatowie sztuka ta udała się nam po raz kolejny, ale już przed Sandomierzem dopadł nas deszcz, na szczęcie bardzo słaby w porównaniu z wiatrem, który usiłował zepchnąć nasze wózki z szybowcami z drogi.
Dosyć szczęśliwie dotarliśmy do domu, kończąc w ten sposób blisko dwutygodniową przygodę…
Anonymous - 2012-07-31, 23:00
Relacja trzymająca w napięciu , miłe oku fotografie i smak rywalizacji .Moje gratulacje dla naszych reprezentantów .B.K.
|
|
|