FORUM ASW Strona Główna FORUM ASW
AEROKLUB STALOWOWOLSKI

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload

Poprzedni temat «» Następny temat
Lisie ploteczki
Autor Wiadomość
Marian 
Marian


Dołączył: 26 Sie 2010
Posty: 429
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2018-07-27, 21:14   Lisie ploteczki

No tośmy z Karolem zajechali. Szybowce na stojankach (tym razem o 90 stopni do lat poprzednich), i pierwsza odprawa.

Cuchnie jutro lataniem...
_________________

 
     
Marian 
Marian


Dołączył: 26 Sie 2010
Posty: 429
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2018-07-29, 07:52   

No i poszła pierwsza konkurencja.

Dwugodzinna obszarówka 121/327 km. Najpierw na Bory, a potem przez Świecie na południe od Grudziądza. Po starcie kominy nie rozpieszczają - podstawy do 1.000 m ale trudno się wdrapać. W efekcie błąkam się po okolicy i co wykręcam się bliżej podstawy, to do kreski mam 4-5 km i jak pod nią podlatuję to znowu jestem na 600m. Tymczasem hole poszły sprawnie (starty ziemne o 12.20, a otwarcie startu lotnego o 12.59, co przy blisko 40 szybowcach jest niezłym wynikiem), więc co i rusz widzę jak górą odchodzą na trasę kolejne szybowce, a ja tu rzeźbię w parterze...

Karol co jakiś czas pyta gdzie jestem i w końcu odchodzi na trasę z Aniołem (Sobieckim – nie Stróżem), a mi się ta sztuka udaje ponad 20 minut później i o 14-tej wreszcie przecinam linię startu.

W pierwszą strefę lecę z dużą północną odchyłką. Pomimo, że podstawy są nadal niezbyt wysoko (max. 1.100 m), to chmury układają się w takie kombinację, że trzymając się ich nasłonecznionej strony można robić ok. 20 km przeskoki z niewielką utratą wysokości. Lecę prawie do północnego krańca pierwszej strefy i widząc, że kolejny przeskok wepchnie mnie w jakąś bezchmurną dziurę odwracam i lecę do drugiej strefy. W tym momencie mam ponad 100 km/h i godzinę piętnaście pozostałego czasu.

Lot do drugiej strefy nie jest już tak przyjemny. Lecę pod wiatr wiejący z prędkością 15-18 km/h, co od razu przekłada się na prędkość lotu. Poza tym co chwilę „zwozi” mnie w prawo, na południe i pomimo, że do drugiej strefy chmury układają się w szlaczki, to jakoś nie mogę utrzymać wysokości i zatrzymuję się raz i drugi w słabych (poniżej 1 m/s) kominach, żeby nie zjechać zbyt nisko. Z drugiej strony podstawy poszły już mocno do góry (do 1.300 m), a pod samymi chmurami daje się wyszukać w miarę mocne i stabilne noszenia, więc lecę bezstresowo. Tymczasem Karol, lecąc 30-40 km przede mną daje znać, że za Wisłą robi się ciemniej, a potem, że ma przed sobą opad, który musi obchodzić. Przelatując Wisłę koło Świecia i Chełmna widzę na północy, na wysokości Grudziądza silny opad i kilka innych rozsianych po okolicy. Humor mi trochę siada, tym bardziej, że pod sobą widzę (przysiągłbym) pole, na którym w burzową pogodę siedziałem rok temu zakończyłem lot i zastanawiam się, czy dzisiaj będzie podobnie...

Parę kilometrów przed drugim obszarem łapię 1,2 średniego, wykręcam 1.250 m i przelatując przez tęczę, która został po opadzie meldowanym przez Karola, dziubię krawędź drugiego obszaru i odwracam w stronę lotniska. Brakuje mi jeszcze 200-300 m wysokości do dolotu, ale los się ponownie do mnie uśmiecha i na południ od Grudziądza łapię dolotowy komin, a potem jeszcze lekko poprawiam pod chmurą, która stoi po trasie, więc lusterko wreszcie pokazuje mi +200 na Mc na zero, chociaż dla dwójki ciągle jeszcze mam minus, z tym że przez środek ostatniej małej (3km) strefki, więc jak dziubnę tylko z brzegu to raczej mam bezpieczny zapas. Tym nie mniej, aby już nic nie zmaścić lecę 110 – 120 km/h i dopiero po tyknięciu granicy strefy i odwróceniu do lotniska, zapinam 200 km/h i dorzucam na dolocie jeszcze 1-2 km/h do prędkości.

Po lądowaniu jestem w sumie zadowolony, głównie dlatego, że lecą praktycznie całą trasę samemu jakoś nigdzie nie wtopiłem. Biorąc pod uwagę ilość przyczep opuszczających lotnisko – faktycznie są powody do zadowolenia. Prędkość już nie była taka fajna (niecałe 83 km/h, przy Karolu, który wycisnął prawie 90 km/h), ale i tak pozwoliła na przytulenie 15 pozycji (na 36 zawodników i przy 7 polach), więc w sumie nieźle.

Karol jest trzeci.

Walczymy dalej...
_________________

 
     
Lyku 


Wiek: 44
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 194
Wysłany: 2018-07-29, 22:59   

Czytuję :)

Znaczy się dzisiaj nic nie polataliście?

Trzymam kciuki, pozdrawiam i czekam na kolejną relację. Marian - nawet dzień nielotny nie zwalnia korespondento-reportera ze zdania relacji.

Pozdrawiam, Łyku
 
     
Marian 
Marian


Dołączył: 26 Sie 2010
Posty: 429
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2018-07-30, 11:22   

Wczoraj - znaczy w niedzielę - bez gridu i z szybkim odbojem - więc nad jeziorko, trochę pławienia, obiadek, wczesne piwko i wczesne spanie...

Dzisiaj jak na razie Grid 11:45 i w planach krótkie obszarówki (max. 1:45 i min. ok. 105 km). Prognozują niskie podstawy (max. 900-1.000 m) i zagrożenie burzami wczesnym popołudniem... zobaczymy co z tego wyjdzie (czy też wyleci)...
_________________

 
     
Marian 
Marian


Dołączył: 26 Sie 2010
Posty: 429
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2018-07-30, 17:20   

No i znowu odwołane - tym razem z Gridu... Zaraz po odwołaniu zrobiło się lepiej - podstawy ponad 1.100 i noszenia do 2 m/s (ze 40 szybowców poleciało treningowo) i nawet po planowanej trasie nieźle wyglądało, ale ci co tam próbowali, zawracali przed pierwszą strefą, więc chyba Jamaj miał rację...

Teraz piwko, prysznic, piwko i czekamy na jutro...
_________________

 
     
Lyku 


Wiek: 44
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 194
Wysłany: 2018-07-31, 11:05   

I co... było już dzisiaj piwko?

Ł.
 
     
Karol Pawlicki 

Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 191
Skąd: Piaseczno
Wysłany: 2018-08-01, 07:40   

Hmm.
No cóż, Marian mnie trochę gwałci, że to niby ja mam napisać. W związku z tym coś naskrobię do porannej kawy.
Rano było piekło, prognozy podawały, że odczuwalna temperatura będzie koło 38 C.
Z drugiej strony, wszyscy myśleli, że może powtórzą się pogody sprzed 3 lat.
No i ... się powtórzyły. Punkt 11 cumulusiki się zaczęły pojawiać, start ziemny 11:40.
Niebo wyglądało ładnie, chociaż na początku trudno było się wykręcić powyżej 1100m. Rozmawialiśmy przed startem, że warto poczekać bo podstawy miały rosnąć i noszenia się poprawiać a traska wyścigowa 266 km w tych warunkach nie powinna zająć więcej jak 3 h.
No i tak sobie chwilę poczekaliśmy ...tylko cierpliwości zabrakło.
Odeszliśmy sobie razem z Marianem, podstawy były już pod 1600 i do pierwszego boku nam bardzo ładnie wyszło. Na drugim boku się rozdzieliliśmy, ja wyrwałem do przodu i w sumie było dobrze aż do punktu. Pomysł był niezły, punkt pod lekki wiatr zrobić nisko, odwrócić się i wykręcić. Tylko jakoś chmurki były a noszenia nie było. I tak coraz niżej i niżej. Niestety nie było towarzystwa, które mogłoby pomóc coś znaleźć i tak skokami do przodu z 15 km rzeźbiłem aż Marian mnie dogonił. Jak już trafiliśmy dobry komin do reszta trasy minęła jak z bicza strzelił. W zasadzie ostatnie 60-70 km z prostej, z jednym kółkiem. Na dolocie trzymałem 200 km/h przez ponad 30 km pod szlakiem i ładna jazda była. O 16 tej wszyscy byli w domu.
Niestety my dość daleko w klasyfikacji. Jedna wtopa na takiej trasie i pozamiatane :lol:
_________________
Dyskusja w zależności od interlokutora polega na wymianie poglądów, ciosów lub strzałów. Nigdy nie dyskutuj z debilem, bo najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu a potem pokona doświadczeniem.
 
     
Marian 
Marian


Dołączył: 26 Sie 2010
Posty: 429
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2018-08-02, 09:00   

Dzisiaj Jamaj pacnął nam wyścigówkę, po Borach – 334 km, z pierwszym punktem na północny-zachód (105 km), drugim nad Wisłą (na południe od Grudziądza) i trzecim w Borach ok. 70 km od lotniska. Prognozy – jak zwykle: Zbyszek Siwik swoje, Jamaj swoje – generalnie mogła być bezchmurna, ale z możliwymi burzami. Dwie wysłane sondy dosyć szybko zameldowały 900 m i noszenia do dwóch, ale słabe cumulusiki znikały zaraz po tym jak się pojawiały, a za to na Borach wyrosły dorodne wieże, sugerujące, że to całe gadanie o burzach nie całkiem było pozbawione podstaw.

Po starcie na dosyć długo zaparkowałem pomiędzy 600 a 800 m, a do tego Hiszpan (nazwisko znane redakcji :-) ), co i rusz podnosił adrenalinę wjeżdżając swoją Libelką (znaki konkursowe znane redakcji :-) ) do kominów z kosmicznymi prędkościami, zalatując drogę, wychodząc nad inne szybowce i co tam mu jeszcze jego gorąca hiszpańska natura podsuwała na myśl (czy też raczej – bezmyśl). Gdy wreszcie udało mi się wykręcić podstawę niedaleko mostu w Grudziądzu, to akurat przejście na lasy, które tam było wcześniej właśnie się posypało, a od Karola wiedziałem, że lata gdzieś po północnej stronie kreski, więc się wzdłuż kreski puściłem na północ. Tu z kolei trafiłem na całe stado wymieszanych Eagle-ów, Chicken-ów i Rover-ów (przyjęte tutaj nickname-y dla Gold, Silver i Klub B ;-) ), które majestatycznie krążyło stale obniżając wysokość. Po krótkiej i beznadziejnej walce uznałem, że mam tego dosyć, odwinąłem w stronę kreski i odszedłem z 1.200 m (jakieś 300 m poniżej podstaw) aby parę kilometrów dalej założyć w mocnej trójce (minus 1 km/h).

Chwilę po moim odejściu Karol również zameldował przecięcie kreski, tyle że po południowej stronie. Wskok nad Bory był raczej bezproblemowy, zaraz za autostradą złapałem przyzwoite dwa średniego i po dokręceniu sufitu zacząłem swoją podróż do pierwszego punktu. Leciałem z niedużą północną odchyłką, od czasu do czasu wymieniając uwagi z Karolem, który szedł lekko na południe od kreski. Prędkość wychodziła w miarę przyzwoita, na 10 km przed punktem dokręciłem w trójce podstawę na 1.700 m i chwilę później przeleciałem nad Karolem, zaliczyłem pierwszy punkt i rozpocząłem lot do drugiego. Wydawało się, że jesteśmy z Karolem na najlepszej drodze do wspólnego spędzenia dłuższego czasu nad krainą lasów i jezior, ale nasz błogostan popsuł głos z ziemi, który uprzejmie, acz kategorycznie zasugerował nam zejście z alarmowej częstotliwości pożarowej ZUA (130,300), co też niezwłocznie zrobiliśmy... Niestety – każdy z nas wybrał inną częstotliwość i się żeśmy rozjechali...

Droga do drugiego punktu była w zasadzie komfortowa – od połowy trasy zaczęły się w stronę punktu układać kombinacje chmur, które na 30 km przed punktem przeszły w regularny szlak wyprowadzający prosto w punkt, z kilkoma jeszcze chmurokłakami po drodze, dzięki czemu nawrotkę nad Wisłą robiłem na ok. 1.400 – 1.500 m i na dużym luzie poleciałem do ostatniego punktu. Tutaj włączyły się moje szperacze i teoryjki, przez zamiast za napotkanym stadem (BI, BZ, GR) polecieć prosto na punkt, odbiłem w prawo pod chmurę, pod którą jednak nic nie znalazłem i w efekcie tylko dołożyłem sobie z 10 km (kolejny minus 1 km/h). To co dwadzieścia minut wcześniej było autostradą przez las, teraz zostało obudowane opadami i burzami z obu stron. W środku, w co prawda silnych noszeniach, pozostała wąska ścieżka prowadzą w mrok do punktu. Marnym pocieszeniem były fantastyczne zjawiska, takie jak mały biały szybowiec, przelatujący przez tęczę na tle wielkiej czarnej chmury. Na 15 km przed punktem ciemność zrobiła się już taka, że gdyby nie wołający co chwilę flarm nie wiedziałbym, że ktoś leci za tamtej strony. Flarm na przemian krzyczał – „traffic 11”, „traffic 1” i dopiero potem dostrzeagałem lecące z przeciwka szybowce. Gdy wreszcie zawołał „traffic 12” nie zobaczyłem nic – ale chyba jakoś się minęliśmy, skoro piszę te słowa ;-) .

Punkt zaliczyłem wysoko – ok. 1.500 m, więc rozległy opad jaki stanął mi na drodze nie bardzo mnie martwił, pomimo, że do domu było jeszcze ponad 60 km. Na prawo od deszczu można było jeszcze pod ciemnym pokryciem złapać solidne noszenia i w pewnym momencie brakowało mi już tylko ok. 200 m wysokości, żeby dolecieć do mety i kolejnych kilkudziesięciu, aby wylądować na lotnisku. Po drodze ustawił się jeszcze jeden opad, który obszedłem po lewej (przez moment kabinę okleiła mi deszczowa mgiełka i miałem chwile niepokoju, czy w kogoś nie wjadę, ale nieco silniejszy deszcz usunął syf z owiewki i mogłem wrócić do lotu VFR). Wymyśliłem, że polecę prosto do mety bez odchyłek, ale niestety kilka kolejnych chmur się posypało zanim do nich doleciałem, więc musiałem w końcu odbić zdecydowanie w prawo pod ładną chmurę (jeszcze jeden minus 1 km/h), gdzie na dwadzieścia parę kilometrów przed metą dokręciłem w dwójce dolot i potem już na luzie, zapinając od czasu do czasu 180 – 200 km na zegarku, doleciałem do celu. Prędkość blisko 97 km/h może nie była rewelacyjna (100 była blisko), ale w sumie byłem zadowolony, bo nie ostatni, a nawet udało mi się oblecieć szybciej od Karola, a to już był powód do świętowania :mrgreen:
_________________

 
     
Lyku 


Wiek: 44
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 194
Wysłany: 2018-08-02, 11:14   

A niech to dunder świśnie!
 
     
Karol Pawlicki 

Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 191
Skąd: Piaseczno
Wysłany: 2018-08-03, 07:10   

No i następny dzień za nami.
Pogoda zapowiadała się bardzo ciekawie, cumulusy były na niebie już od 9 tej rano ale za to front z opadami przewidywano już na 15tą.
Szybko znaleźliśmy się na gridzie w gotowości do dwugodzinnej obszarówki.
Starty tradycyjnie o 11:30 i już pierwsze szybowce zgłaszają opady na holu zaraz po starcie. Powiem szczerze myślałem, że odwołają to w powietrzu ale... nic z tego.
Traska nietypowa jak na miejscową specyfikę, kruciutko na zachód, z centrum strefki oddalonym o 31 km ale granica zaledwie 11 km od lotniska a potem daleko na południowy wschód.
Na holu miałem zlewkę z wielkich kropel młócących w szybowiec i widziałem w stronę zachodnią za Wisłą regularne opady. Front nadchodził wielkimi krokami.
Startowałem z ostatniego rzędu i właściwie jak wykręciłem sufit to taśma już była otwarta więc nie zastanawiając się zastosowałem jedyną słuszną taktykę, czyli odejść, dziobnąć pierwszą strefę a potem jakoś to będzie. Niestety nie ustaliłem tego z Marianem, który zakotwiczył gdzieś na drugim krańcu linii startowej i co prawda odszedł też niemal natychmiast ale z zupełnie inną koncepcją.
W pierwszą strefkę wjechałem pod wielką, ciężką od deszczu chmurę gdzie spod kilku miejsc regularnie padało. Jak się okazało ze wszystkich kierunków od linii startu zleciały się szybowce i natychmiast zawracały. Za wyjątkiem Mariana, który postanowił polecieć głębiej, ale może niech on sam wyjaśni przy piwie co nim kierowało😎
Po nawrotce lot był wręcz komfortowy i o dziwo nie w jakiejś ogromnej grupie, musi było kilka koncepcji trasy. W samej drugiej strefie zrobiło się wręcz fantastycznie z wielkimi chmurami rozlegle noszącymi po 3 m/s , a że czasu jeszcze było to pociągnąłem praktycznie do samego końca gdzie znowu napotkałem szybowce nadlatujące ze wszystkich kierunków.
Po odwróceniu w kierunku na dolot cała ta banda na różnych poziomach zaczęła gnać w jedynym słusznym kierunku. W zasadzie będąc pod podstawą i mając około 80 km i 1800m liczyłem, że da się to zrobić bez krążenia, ale im bliżej Lisich tym było ciemniej i groźniej. Tak więc na 42 kilometrze stado zaparkowało w ładnym kominie. Ja w zasadzie byłem jednym z najwyższych i miałem taką stykówkę ale ze względu na przewidywany deszcz zrobiłem kilka kółek.
I nagle usłyszałem, "cześć Karolu" 😇 A to nasz Marian był. Dolot okazał się wręcz komfortowy. Co niektórzy chwalili się że mieli 800 m zapasu. No my tyle nie mieliśmy z Marianem, ... ale 350 było 😜. I chociaż od 10 do 3 km regularnie lało to ani chwili nie było zagrożenia niedoleceniem.
Konkurencja bardzo miła, o 14 tej wszyscy na ziemii. Nad lotniskiem pełne ciemne pokrycie do wieczora no i większość Eagle'i zrobiła koło 100km/h. Wyszło też bardzo remisowo przez co pomimo dobrego miejsca nie przesunąłem się o ani jedno oczko.
No ale w sumie byłem zadowolony, bo nie ostatni, a nawet udało mi się oblecieć szybciej od Mariana, a to już był powód do świętowania 😂😉🤡
_________________
Dyskusja w zależności od interlokutora polega na wymianie poglądów, ciosów lub strzałów. Nigdy nie dyskutuj z debilem, bo najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu a potem pokona doświadczeniem.
  
 
     
Lyku 


Wiek: 44
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 194
Wysłany: 2018-08-03, 13:48   

Fajnie Karolu. No to może teraz poprosimy do mikrofonu Mariana, który w paru słowach uzupełnienia, wyjaśni nam co nim kierowało podążając w czarną i wilgotną d.....omniemaną pułapkę.

Powodzenia, Ł.
 
     
Lyku 


Wiek: 44
Dołączył: 07 Sie 2010
Posty: 194
Wysłany: 2018-08-04, 07:29   

Hej,
Widzę, że coraz później wstajecie. O 15 na trasę, to faktycznie mogą sklepy zamknąć przed powrotem
 
     
Marian 
Marian


Dołączył: 26 Sie 2010
Posty: 429
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2018-08-04, 23:11   

Łyku - moje wyznanie win (nie chodzi o alkohol) i Karola podsumowanie, ukażą się we wspólnym poniedziałkowym numerze ... żałujcie Ci co nie byliście... :-)
_________________

 
     
Karol Pawlicki 

Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 191
Skąd: Piaseczno
Wysłany: 2018-08-07, 18:16   

No to ja podsumuję.
Ostatni dzień miało być szybko i krótko, bo to ostatni dzień i do tego front z burzami się zbliżał i padać miało zacząć od 16 na lotnisku.
Klasy ustawili znowu odwrotnie ( czyli rovery, chickeny i goldy na końcu) coby dać szansę na coś więcej tym teoretycznie słabszym.
Czekaliśmy tak w upale aż sondy, liczba mnoga nieprzypadkowo bo było ich 5, dadzą coś znać ale jeśli spojrzeć na szybowce sądujące ( ASG, VENTUS i 2B + 2x Puchacz) to ich postępy nie wyglądały dobrze.
No ale jak zgłosili w końcu wszyscy ponad 1000m to ruszyły hole...i natychmiast szybowce zaczęły spadać a ci co się utrzymali latali w jednym kominie dokładnie nad startem.
Ale cóż robić, holują to trzeba lecieć.
No i polecieliśmy, Marian dwa rządki wcześniej, ja prawie na końcu. W powietrzu rewelacji nie było. CU się zrobiły ale dziwne takie i ciężko coś pod nimi było ogarnąć. Miało nosić to nic nie było a innym razem pod jakąś zdechłą szmatą było 2 m/s. Marian coś rzeźbił daleko i nisko a ja też się nie mogłem wykręcić za bardzo. Aż w końcu, przy podstawie 1400m obok jednej chmury cała wielka banda znalazła komin, który dał nam...2000m!!! Sam nie wiem jak to się stało. No ale latam tak i latam na tych 2k i myślę "kurde trzeba iść". Mariana nie ma, banda się nie kwapi a wiatr odwiał nas już 9 km od linii startu. Ale w końcu Anioł się do mnie odezwał w te słowa "ty no, trzeba lecieć, nie ma na co czekać". Mariana dalej nie było to poszliśmy. Nawet się udało bez wielkiego pociągu bo tylko dwie sztuki się za nami zahaczyły. Jak dolecieliśmy nad start to było już tylko 1500 ale do przodu na bory wyglądało przyzwoicie a Marian zameldował, że jest w dobrym towarzystwie to poleciałam z Aniołem dalej. I kurde żarło jak smok, podstawa 17 chmury gęsto i zatrzymywaliśmy się tylko w 2,5 albo więcej. Do pierwszej strefy wpadliśmy to było ponad 120 km/h, pocięliśmy za środek i po nawrotce pozostał nam już tylko jeden wagonik. A Anioła gnał jak w amoku. Krążymy razem, odchodzimy razem, ja wrzucam 160 km/h na budzik (Jantar bez wody !) a On mi odjeżdża, 170- odjeżdża, kuźwa co jest. Pod wiatr do drugiej strefy prędkość spada ale do Wisły było dalej piknie, a za Wisłą pierwsza linia chmur dużo rzadziej, druga linia chmur jeszcze rzadziej a trzeciej...ni ma. I tak pod jedną z ostatnich chmurek wpadliśmy w dobry komin, Anioła założył w moją stronę, wagonik powtórzył ruchy jak xero i...mało mnie nie rozjechali. Uciekłem, poprawiłem i już 150 m mniej. No i trochę zostałem. No to dziobnęłem drugą strefkę i od razu do trzeciej, chmurki tam jakieś są ale już nie wyglądają tak rewelacyjnie. Troszkę jeszcze poleciałem i myślę trzeba wracać. Do lotniska circa 60 km, będzie jeden dobry albo dwa słabsze kominy. Podlatuję pod ładnego kłaczka, pode mną 3 inne szybowce, a tu bum 2,6 średniego z 900m. No to pyknęliśmy suficik 1900m i do domu. Niby dolot już mam ale z przodu coraz ciemniej. No to zamiast pruć jak wariat jadę sobie halsikiem pod chmurkami i nabijam rezerwę. No i się ładny zapasik na MC 2,6 zrobił to z 30 km ruszyłem dct. Ale cuś lotniska nie widzę, ja na słoneczku a przede mną ciemność jak po zachodzie. Gały wytrzeszczam ale polankę lotniska zobaczyłem dopiero na 8 kilometrze jak sam w ciemnicę wleciałem. Szybkie lądowanie, ściąganie w pierwszych kroplach deszczu i demontaż do przyczepy. Jak wsadzilißmy statecznik to lunęło... ale jak!!!! Dzień zaliczony, prędkość 100, wskoczyłem na swoje miejsce w tabeli ostatecznej czyli 11te, które mnie w zupełności satysfakcjonuje w tak doborowym towarzystwie. Wspomnę, że w ostatnich dwóch sezonach kilku "miszczuniów" z 18tek przyjechało na zawody Club A bo tu podobno można łatwo punkty zdobyć. Wszyscy byli tylko po raz, dostali baty i się więcej nie pojawili! Więc dla mnie okolice pierwszej dziesiątki to nadal udane zawody.
Pozdrawiam i zapraszam za rok.
_________________
Dyskusja w zależności od interlokutora polega na wymianie poglądów, ciosów lub strzałów. Nigdy nie dyskutuj z debilem, bo najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu a potem pokona doświadczeniem.
  
 
     
Marian 
Marian


Dołączył: 26 Sie 2010
Posty: 429
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2018-08-12, 13:45   

No to żeby już też zamknąć i podsumować...

Dzień przedostatni – piątek – 3 sierpnia. Jamaj jak zwykle uparty i pomimo prognoz z bezchmurną i noszeniami do 1.200 m zaparł się i puścił wyścigówkę 229 km. Najpierw 50+ na wschód kawałek za Brodnicę, potem 100+ na północny-zachód w Bory, a potem z powrotem z punktem dolotowym na południowy-wschód od lotniska. Po starcie, w powietrzu pełne potwierdzenie prognoz – momentami nawet szarpie do 2-3 m/s ale wszystko obcina na 1.200 – 1.300. W niektórych tylko miejscach nie wiadomo skąd pojawiają się pojedyncze kominy wypluwające na 1.500 m i wyżej. Ogólnie – rzeźba straszliwa. Pomimo późnych startów nikt się nie kwapi do odchodzenia na trasę – bo i z czego... No ale czas mija, Chickeny i Rowery (które tego dnia stały przed Eagle’ami) poodchodziły (niektórzy jak się potem okazało prosto w pola), więc w pewnym momencie, jak po raz kolejny wygrzebywałem się z 600 m, Karol zameldował, że ruszają z grubsza po kresce (bo i co tu kombinować na bezchmurnej) i będzie dawał znać... W okolicach lotniska w powietrzu było coraz mniej szybowców, ale za to od Borów zaczęły się pojawiać poszarpane cumulusy i pod jednym takim tuż za Wisłą wreszcie trafiłem komin, który wywiózł mnie na jakieś 1.400 m. Nie było co już dalej kombinować i trzeba było lecieć.

Zaraz po odejściu zorientowałem się, że mam za sobą Florka, który będąc doświadczonym zawodnikiem ;-) trzymał się na dystans, gdy wydawało się, że coś mam z lekka się zbliżał, a jak zauważał, że trafiam pustaki, zmieniał nieco kurs. Oczywiście w pierwszym trafionym kominie zmaterializował się od razu tuż pode mną, a po tym jak dobiłem do sufitu, przytomnie został jeszcze jedno kółko, żeby mieć dobry przegląd sytuacji, widząc czy coś dalej łapię czy nie i wybierając taką trasę, żeby omijać duszenia, w które wpadałem :-) Tą metodą, przez kilka kominów dowiozłem go do pierwszego punktu, po zaliczeniu, którego sytuacja z grubsza zaczęła się powtarzać w drodze do drugiego punktu, z tą różnicą, że ekipa powiększała się nam po każdym kominie i po przeleceniu trzydziestu paru kilometrów, na skraju lasu było nas już siedmiu czy ośmiu. Komin, w którym zaparkowaliśmy z początku dawał 1,5 średniego, potem zaczął z lekka zdychać, ale ani z góry ani z dołu nikt się nie kwapił do odejścia. Tymczasem Karol będący jakieś 30 km z przodu dał znać, że chmurki które pojawiły się nad Borami przelazły już na wschodnią stronę Wisły i było już je widać z miejsca gdzie krążyliśmy. Najbliższa mogła być z 10 km od nas, a w jej stronę pojawiły się dwa lub trzy kłako-zamglenia, dające szansę na zmniejszone opadanie. Popatrzyłem jeszcze na tych w dole i na tych w górze, ale nikt nie zdradzał objawów chęci opuszczenia komina, który w ostatnim kółku dał już marne 0,2 średniego, a tymczasem za pierwszymi chmurkami dokładnie na kresce pojawił się .... regularny szlak... No to poszedłem z 1.150 ... I jak to „zwykle małpom bywa” od razu zaczęło mocno dusić, potem pierwszy kłak nie zabrał, drugi też nie zabrał, a chmurka do której leciałem zaczęła się sypać, i gdy wleciałem pod jej resztki na 700 m nie było już czego zbierać. Do przodu w stronę szlaku stały jeszcze dwie ładne chmury, ale coś mi w trzewiach mówiło, że gdy do nich dojdę poniżej 500 m, to mogę się już nie zabrać.

Lecąc do nich zacząłem skanować pola, których na szczęście od początku zawodów przybywało z każdym dniem. Gdy wlatywałem pod pierwszą chmurę minąłem jedno takie – łyse rżysko z zebraną już słomą, blisko wioski i drogi i tylko z niskim drutami wzdłuż tejże drogi. Tak jak się spodziewałem, poniżej 500 m chmura nawet nie udawała, że zabiera, a do kolejnej doszedłbym kolejne 200 m niżej, więc szybko odpędziłem myśl, żeby jeszcze spróbować. Tym bardziej, że stała centralnie nad skupiskiem wiatraków, a poza tym – no właśnie poza tym to wcale nie miałem ok. 450 m wysokości tylko ponad 100 m mniej (co potwierdziło lusterko w okienku AGL), więc zrobiłem zwrot o 180 stopni i ruszyłem w stronę wybranego pola. Byłem już za nisko, żeby zrobić pełną rundę, ale wykonałem na podejściu „esa”, żeby się jeszcze upewnić co do konfiguracji i ewentualnych wcześniej nie zauważonych przeszkód. Pole szło lekko pod górę i kończyło się miedzą na przejściu w kolejne pole. Żadnych przeszkód, więc kółko w dół i odprostowałem do lądowania. Druty nad drogą wolałem przeskoczyć z zapasem wysokości, więc wyrównanie wyszło mi nad połową długości pola, a przyziemienie jeszcze kawałek dalej, ale koniec końców, pomimo pociągnięcia za zawór do zrzutu wody ( :mrgreen: ) zamiast za hamulec, udało się bez bardziej nerwowych manewrów zatrzymać kilka długości szybowca przed miedzą...

No i cóż – zameldowałem Karolowi przez radio, że siedzę bezpiecznie w polu, a wiedząc ile jeszcze zostało mu do oblecenia i szczerze ściskając kciuki, żeby obleciał i miał szansę po mnie w ogóle przyjechać, zabezpieczyłem szybowiec i podreptałem do odległego o jakieś 2 km Jabłonowa Pomorskiego po jakiś pokrzepiający napój... Czas do zachodu Słońca, kiedy to wreszcie trzasnęliśmy z Karolem klapą od przyczepy, minął mi na przemiłych pogawędkach z kolejnymi ciekawskimi i właścicielem pola. Karol obleciał, potwierdzając, że po szlaku jechało się dokładnie wzdłuż kreski, po to żeby potem rzucić się w bezchmurze na ostatnich 20 km do punktu, a potem rzeźbiąc i wyciskając co się da z coraz słabszych kominów jakoś dotelepał się do lotniska. Dodam, że Florek też się dotelepał, lądując ok. 18.30, a rekordzistą w naszej klasie był Piotrek Brzozowski, który lądował (po obleceniu całej trasy) o 18.50!!!

Ostatni dzień był taki jak to Karol opisał, fajne ściganie szlakowe z koniecznością włączenia myślenia w dolocie do ostatniej strefy (co tak naprawdę zadecydowało o prędkościach dnia) i z lekka przerażającym dolotem do lotniska, gdzie na ostatnich 30 km nurkowało się w ciemność pod potężną chmurę burzową... W sumie bardzo udane zawody z kolejnym popisem Jamaja jako task-settera.
_________________

 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,11 sekundy. Zapytań do SQL: 8